Potrzeba wymrożenia wnerwa zawiodła mnie w nieznane. Zabrałam ze sobą słońce, grubą czapkę (litości, przecież ja nie znoszę czapek!) telefon komórkowy, który od razu zamarzł (trudno się dziwić;) i...... bagaż....
Bagaż był ciężki. Kilka ton nerwów, 2 wywrotki żali różnych, paczka chusteczek higienicznych...
no......i łzy...
Łzy były ciężkie. Zamarzały kropelka po kropelce i przyklejały się boleśnie do policzków.
Ale co tam......
Skręciłam w jakąś boczną drogę, nawet odśnieżona była, pługiem przejechało jak nic!
Szłam i szłam.....i pewnie szłabym jeszcze....tylko wyskoczyło mi jakieś cóś przed sam nos.
Sarna.....
Przebiegła drogę niczym czarny kot. Czy to na szczęście?
Oczywiście, że na szczęście!
OdpowiedzUsuńNigdy nie płakałam na mrozie.Bo nie lubię mieć sopelków na policzkach...
Miłego dnia.
szczęście w nieszczęściu masz to już za sobą :))
OdpowiedzUsuńa teraz może być już tylko lepiej :)
Biolog powie coś o endorfinach które wydzielają się do krwiobiegu w czasie wysiłku fizycznego...
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej podobają mi sie te teksty;) przez stylistykę w nie wplecioną.
OdpowiedzUsuńdzień dobry
OdpowiedzUsuńwiosna przyszła - czas się podnieść:)
na duchu;)