Potrzeba wymrożenia wnerwa zawiodła mnie w nieznane. Zabrałam ze sobą słońce, grubą czapkę (litości, przecież ja nie znoszę czapek!) telefon komórkowy, który od razu zamarzł (trudno się dziwić;) i...... bagaż....
Bagaż był ciężki. Kilka ton nerwów, 2 wywrotki żali różnych, paczka chusteczek higienicznych...
no......i łzy...
Łzy były ciężkie. Zamarzały kropelka po kropelce i przyklejały się boleśnie do policzków.
Ale co tam......
Skręciłam w jakąś boczną drogę, nawet odśnieżona była, pługiem przejechało jak nic!
Szłam i szłam.....i pewnie szłabym jeszcze....tylko wyskoczyło mi jakieś cóś przed sam nos.
Sarna.....
Przebiegła drogę niczym czarny kot. Czy to na szczęście?
5 komentarzy:
Oczywiście, że na szczęście!
Nigdy nie płakałam na mrozie.Bo nie lubię mieć sopelków na policzkach...
Miłego dnia.
szczęście w nieszczęściu masz to już za sobą :))
a teraz może być już tylko lepiej :)
Biolog powie coś o endorfinach które wydzielają się do krwiobiegu w czasie wysiłku fizycznego...
Coraz bardziej podobają mi sie te teksty;) przez stylistykę w nie wplecioną.
dzień dobry
wiosna przyszła - czas się podnieść:)
na duchu;)
Prześlij komentarz