niedziela, 24 stycznia 2010

Wnerw mrożony...

Potrzeba wymrożenia wnerwa zawiodła mnie w nieznane. Zabrałam ze sobą słońce, grubą czapkę (litości, przecież ja nie znoszę czapek!) telefon komórkowy, który od razu zamarzł (trudno się dziwić;) i...... bagaż....
Bagaż był ciężki. Kilka ton nerwów, 2 wywrotki żali różnych, paczka chusteczek higienicznych...
no......i łzy...
Łzy były ciężkie. Zamarzały kropelka po kropelce i przyklejały się boleśnie do policzków.
Ale co tam......
Skręciłam w jakąś boczną drogę, nawet odśnieżona była, pługiem przejechało jak nic!
Szłam i szłam.....i pewnie szłabym jeszcze....tylko wyskoczyło mi jakieś cóś przed sam nos.
Sarna.....
Przebiegła drogę niczym czarny kot. Czy to na szczęście?

5 komentarzy:

Neskavka pisze...

Oczywiście, że na szczęście!
Nigdy nie płakałam na mrozie.Bo nie lubię mieć sopelków na policzkach...
Miłego dnia.

Anonimowy pisze...

szczęście w nieszczęściu masz to już za sobą :))
a teraz może być już tylko lepiej :)

makroman pisze...

Biolog powie coś o endorfinach które wydzielają się do krwiobiegu w czasie wysiłku fizycznego...

Konsument zupek chińskich pisze...

Coraz bardziej podobają mi sie te teksty;) przez stylistykę w nie wplecioną.

madame pisze...

dzień dobry
wiosna przyszła - czas się podnieść:)
na duchu;)