Potrzeba wymrożenia wnerwa zawiodła mnie w nieznane. Zabrałam ze sobą słońce, grubą czapkę (litości, przecież ja nie znoszę czapek!) telefon komórkowy, który od razu zamarzł (trudno się dziwić;) i...... bagaż....
Bagaż był ciężki. Kilka ton nerwów, 2 wywrotki żali różnych, paczka chusteczek higienicznych...
no......i łzy...
Łzy były ciężkie. Zamarzały kropelka po kropelce i przyklejały się boleśnie do policzków.
Ale co tam......
Skręciłam w jakąś boczną drogę, nawet odśnieżona była, pługiem przejechało jak nic!
Szłam i szłam.....i pewnie szłabym jeszcze....tylko wyskoczyło mi jakieś cóś przed sam nos.
Sarna.....
Przebiegła drogę niczym czarny kot. Czy to na szczęście?